Byłam kiedyś na warsztacie, który trwał dokładnie półtorej godziny. W agendzie widniało dumnie: psychologia zespołu. Brzmiało obiecująco. Gotowość, skupienie, notes w dłoni – wszystko przygotowane.
A potem… przez większość czasu rzucaliśmy do siebie piłeczkami.
Jedną.
Potem dwie.
Trzy.
Aż do pięciu.
I pamiętam, jak jedna z uczestniczek – w chwili, gdy prowadzący zapytał o emocje – powiedziała głośno to, co połowa grupy miała pewnie w głowie:
„Na początku czułam złość i rozczarowanie. Przyszłam na warsztat psychologiczny, a tu bawimy się w rzucanie piłek.”
Kilka rund później dodała jednak coś jeszcze:
„Teraz rozumiem. I czuję ulgę.”
Prowadzący uśmiechnął się wtedy i zapytał:
„No właśnie… co zrozumiałaś?”
I to była kluczowa chwila.
Gdy piłeczka staje się metaforą
Po każdej rundzie robiliśmy krótkie zatrzymanie. Omawialiśmy, co poszło dobrze, co źle, co można poprawić. W grupie dwudziestu kilku obcych sobie ludzi krok po kroku powstawała strategia: jak podawać piłeczki, żeby żadna nie spadła.
Na początku ustaliliśmy tylko jedno:
będziemy rzucać w stałej sekwencji.
Potem, przy drugiej piłeczce, dodaliśmy kolejną zasadę:
zanim rzucisz, wypowiedz imię osoby, do której celujesz.
W trzeciej iteracji – najważniejszej – pojawiła się decyzja, która zmieniła wszystko:
upewnij się, że osoba po drugiej stronie jest gotowa.
I nagle zaczęło działać.
Nie dlatego, że każdy z nas rzucał idealnie.
Ale dlatego, że zaczęliśmy rzucać zespołowo.
Game changer? Świadomość drugiego człowieka
Nie chodziło o to:
- kto rzuca szybciej,
- kto ma lepszą koordynację,
- ani kto „nie zawala”.
Chodziło o coś dużo prostszego i dużo trudniejszego jednocześnie:
Czy działasz według wspólnej umowy?
Czy zauważasz drugą osobę?
Czy upewniasz się, że może przyjąć to, co chcesz jej przekazać?
Właśnie wtedy zrozumiałam, jak często w codziennym życiu… zapominamy o tej trzeciej zasadzie.
Rzucamy zadania. Rzucamy opinie. Rzucamy komentarze.
Bez sprawdzenia, czy ta druga osoba ma w ogóle ręce wolne, żeby to złapać.
„Nie jesteś odpowiedzialny za uczucia innych” – i co z tego wynikło
To zdanie pojawia się dziś wszędzie. I jest ważne, potrzebne, prawdziwe.
Ale bywa też dramatycznie źle rozumiane.
Zbyt często słyszę jego interpretację w wersji:
„Mogę powiedzieć wszystko, jak chcę, bo ja nie odpowiadam za to, co ktoś poczuje”.
To droga donikąd.
Tak – każdy z nas odpowiada za własne emocje.
Ale – jako istoty społeczne – mamy wpływ na innych.
I to ogromny.
Dlatego zanim przekażesz komuś trudną informację, zatrzymaj się na chwilę i zapytaj:
- Czy to dobry moment?
- Czy ta osoba chce to teraz usłyszeć?
- Z jaką intencją to mówię?
- Jaką wartość to wniesie?
To nie cenzura.
To odpowiedzialność.
To… gra zespołowa.
Zamiast „jeśli nie masz nic miłego do powiedzenia…”
…zapytaj siebie:
„Czy to, co chcę powiedzieć, jest wartościowe dla tej osoby?”
Nie chodzi o cukierkowe uprzejmości.
Chodzi o sens, szacunek i o to, żeby druga osoba była gotowa przyjąć to, co rzucasz.
I pamiętaj – to nie jest apel o autocenzurę.
To zaproszenie do świadomej komunikacji.
Do sprawdzania, a nie strzelania.
Do dawania, a nie tylko mówienia.
Bo gra zespołowa nie dzieje się sama
Warsztat z piłeczkami miał być o psychologii zespołu – i był.
Nauczył mnie czegoś, czego nie da się wyczytać z żadnego podręcznika:
zespół powstaje dopiero wtedy, gdy zaczynasz myśleć o tym, co po drugiej stronie.
Nie o tym, jak rzucasz.
Ale czy ktoś może to przyjąć.
A gdy wszyscy zaczynają tak działać…
pięć piłeczek w ruchu naraz staje się czymś całkiem normalnym.
Na koniec – pytanie do ciebie
Kiedy następnym razem „rzucisz” komuś:
- zadanie,
- opinię,
- feedback,
- komentarz,
zatrzymaj się na sekundę i zapytaj:
Czy ta osoba jest gotowa złapać tę piłeczkę?
Czy my nadal gramy w jednej drużynie?
To jedna z najprostszych – i najpotężniejszych – decyzji, jakie możesz podjąć.
